piątek, 6 maja 2016

wulkan Taal, Filipiny


 W kwietniu odwiedziłam po raz drugi stolicę Filipin- Manilę. Pierwszym razem lało jak z cebra i pięknie przespałam cały przestój. Teraz korzystając z upalnej, ale przyjemnej pogody, wybrałam się z koleżankami z pracy na wycieczkę, której celem było zobaczenie jeziora w aktywnym wulkanie Taal znajdującym się na jeziorze;)

 Z hotelu w centrum miasta, samochodem zostałyśmy zawiezione na oddaloną o dwie godziny jazdy prowincję Batangas (droga po wzgórzu niczym serpentyna, a tak wysoko, że się uszy same odtykały;)). Tam, w kawiarni, czekał na nas organizator i łódka, którą dostałyśmy się na wyspę z wulkanem. Droga na szczyt (żeby zobaczyć jezioro w kraterze) była zdecydowanie wymagająca. Możliwości były dwie: pieszo lub na małych, biednych konikach. I chociaż ubolewam nad losem koników, szybko pożałowałam decyzji aby iść pieszo... Ścieżka była wąska, grząska, piaszczysta, wydeptana i pod strome zbocze (chwilami w dół, żeby potem było jeszcze bardziej stromo w górę). A i jeszcze 40 stopni temperatury powietrza oraz marudne koleżanki, które szybko przypomniały mi, dlaczego tak lubię wychodzić sama;) 

 Widoki zrekompensowały trudy. Jezioro w kraterze ma piękną turkusową barwę, ale z bliska woda wydaje się czarna (sprawka wulkanicznego piasku), po poruszeniu podłoża, uwalnia mnóstwo bąbelków powietrza, podobno dobra jest na wysypki (tak pani przewodnik mówiła). W skład wycieczki wchodziła kąpiel w tym ciekawym miejscu, ja jednak tylko pomoczyłam stopy;) 

 Powrót był już lżejszą trasą, po zejściu drugą stroną szczytu, wzdłuż brzegu, na którym znajduje się wioska. Większość ludzi to rybacy, pracujący na jeziorze otaczającym wulkan, część zajmuje się też przybywającymi tutaj turystami. Oficjalnie, zamieszkanie tego miejsca jest nielegalne (ostatnia erupcja była w 1977, czyli nie tak dawno), chociaż widząc dramatyczne warunki, w których żyją ci biedni ludzie, podejrzewam, że ciężko było by znaleźć im alternatywę, nawet jeśli wulkan nie śpi.  






Poniżej chodnik wybudowany na zastygłej w skały lawie z ostatniej erupcji. Teraz wyrastają z niej młode drzewka, kiedyś była tam wioska.




Nie widać tego na zdjęciu, ale z przeciwnego brzegu wydobywała się cały czas para, co dodawało temu rajskiemu miejscu nutkę grozy;)

Z tego co zauważyłam, przysmak lokalnych. Wielkie drzewa, których owoce to takie właśnie fasolki;D zwane przez nich Sweet Caroline. Smakowało jak bardzo suche jabłko:) i muszę się przyznać, że całkiem sporo tego zjadłam;D

;*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz