poniedziałek, 22 grudnia 2014

dziewczyna z plemienia

Myślę, że mam szczęście do ludzi. Moi przyjaciele z wyboru i ci, którzy otaczają mnie z losowego przypadku to świetne osobowości i dobre dusze :))) :**
Z przydzieloną współlokatorką nie trafiło się inaczej!:D
Jakiś czas temu tą uroczą dziewczynę z Meksyku odwiedzała równie urocza mama:)
Słyszała o mnie co nieco i przywiozła kilka drobiazgów, między innymi tą laleczkę ręcznie wykonaną przez panią z meksykańskiego plemienia Otomi:)))





przyszłe miejsce zamieszkania

Sydney skradło moje serce. Czułam się jak ryba w wodzie:D
Miasto bardzo europejskie według mnie;) miks różnych typów budowli, piękna, egzotyczna roślinność, bogata oferta turystyczna i kulturalna, dużo miejsc z dobrą kawą i jedzeniem, dobrze oznaczone ulice;) 
Spokojnie można poświęcić tydzień na zwiedzanie i rozkoszowanie się atmosferą tego miasta. Ja miałam na to tylko kilka godzin, ale jaki został apetyt na więcej! 
Bardzo podoba mi się, że miasto sprawia wrażenie wielkiego, a tak łatwo i szybko można je całe przespacerować:D 
Będę długo i miło wspominać Sydney, niesamowite miasto:D 
Chce tam zamieszkać!:D 
PS: jest to spóźniony, listopadowy wpis...;)))

Restauracja z wyraźnie zaznaczonym motywem przewodnim;> :















Kakadu:D!!!



 Gmach muzeum  NSW w którym spędziłam sporo czasu zauroczona głównie stałą wystawą, ale czasowa o poparcie warta do zobaczenia dla Roya Lichtensteina bo ogólnie to zupełnie nie moja dziedzina. Podzielę się jednak kilkoma detalami z przełomu moich ulubionych wieków i paroma starszymi;)




Francois Boucher, Portrait of a young lady holding pug dog, 1740


Master of the 1540, Portrait of a young woman, 1541, detal


Franz II Pourbous, Portrait of a man, 1610-20, detal



 E Philip Fox, The ferry, 1910-11


Sydney Long, By tranquil waters, 1894


Violet Teague, Dian dreams, 1909


 Margaret Preston, Implement blue, 1927


Elioth Gruner, Spring frost, 1919


 Na koniec humorystyczny akcent:D Sydney Nolan, Pretty Polly mine, 1948
<te łapki!:>>


poniedziałek, 8 grudnia 2014

29 godzin w raju

*Od czasu ostatniego wpisu miałam kilka innych lotów oraz pomysłów na wpisy, jednak to ten wyjątkowo zapadł w pamięci i muszę zdjęciami podzielić się już!:D

Ooooohhhh Mauritius! <3

W jedną z tych 29 godzin spaliłam się na raka i leczę się do dziś, ale sama myśl o tych cudnych widokach działa łagodząco;) 
Pogoda zmieniała się z godziny na godzinę, ale całe szczęście podczas naszej wycieczki łódką motorową na pobliskie wysepki było pięknie;) Co tu dużo pisać... trzeba zobaczyć: 

Resort Shandrani. Ich hasło to Dream is a serious thing i nie rzucają słów na wiatr;)


Kwiat monoi!!! Nareszcie w moich rękach!:D
















Miejscowy Titanic:D z tą różnicą, że był to statek przewożący różne dobra typu przyprawy i cała załoga się uratowała:)













Miałam pokój na parterze i to jest widok z mojego tarasu:
<3


:*